Świat jazzu stracił jeden z największych talentów wokalnych. Zmarł Al Jarreau.

Autor: 
Redakcja
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Naprawdę nazywał się Alvin Lopez Jarreau. Siedmiokrotnie sięgał po statuetkę Grammy. Pierwszy raz w 1977 roku kiedy wydał płytę Look to the Rainbow. Wóczas został wybrany  najlepszym wokalistą jazzowym, podobnie było w roku kolejnym, a trzy lata później sięgnął po ten laur zaró1)no w kategorii jazzowego wokalisty jak również wokalisty muzyki pop. Na kolejnę Grammy musiał trochę poczekać, do 1992 roku, kiedy to pokazał światu album Heaven And Earth i uznany został najlepszym wokalistą R&B

Był synem pastora – piątym spośród szóstki dzieci. Urodził się w Milwaukee w marcu 1940 roku. Pochodził z rodziny bardzo intersującej się muzyką, ale Al. Chciał na początku iśc w ślady ojca i poświęci się działaniom duszpasterskim. Wielu jednak myślało, że zostanie sportowcem, ponieważ jako koszykarz i jako baseballista dobrze rokował. W końcu jednak został muzykiem i fakt ten zawdzięczamy jego bratu, który zachęcił go do improwizowania głosem.

Al. Jarreau zaczął koncertować jeszcze jako student psychologii, w pierwszym swoim zespole Indigos. Nie przeszkadzało mu to jednak ukończyć studiów i podjąć po przeprowadzce do San Francisko pracy w opiece społecznej. Profesjonalną karierę zaczął w 1968 roku. Przez lata próbował podpisać kontrakt z jakąś wytwórnią muzyczną, ale bez powodzenia. W czasach ogromnej popularności rock and rolla, zainteresowanie jazzem wśród head hunterów było znikome.  A jednak to właśnie łowcom talentów z Warnera zawdzięczał swój pierwszy kontrakt. Było to na przełomie 1974 i 75 roku w Troubadour w Hollywood , którzy tak bardzo zachwycili się jego talentem i charyzmą, że pomogli mu podpisać umowę na 20 lat.

Jego pierwszy album nie odnósł jednak wielkiego sukcesu. Przełomowym momentem był za to legendarny koncert "Onkel Poe's", na który zaprosił go znany dziś producent i założyciel ACT Music Sigi Loch. Po koncercie (i późniejszej europejskiej trasie koncertowej) Al zebrał niezwykle przychylne głosy krytyków. Był nazywany m.in. "człowiekiem z orkiestrą w głosie", "cudownym głosem z USA".

Improwizował naśladując głosy instrumentów i różne melodie. Łączył w jedno jazz, soul, rytm and blues, bossa novę i umiał jak mało kto sprawić, że jego muzyki  równie chętnie słuchali także ludzie otwarci tylko na pop.

Wtedy też powstała jego wersja utworu Take Five, którego odtąd domagali się fani na wszystkich koncertach. Al Jarreau nie był tylko muzykiem, ale również zwierzęciem estradowym. Mówił do swoich fanów, rozmawiał z nimi, świetnie bawił się ze swoim zespołem. To wszystko stworzyło wspaniałą, żywą atmosferę wokół jego występów. I tak było niemal do samego końca do czasu kiedy zawiesił koncertowanie w skutek chorób układu oddechowego.

Od chwili swojego debiutu Al. Jarreau stał się wielką gwiazdą wokalistyki, występował nie tylko na scenie ale również na potrzebę telewizji, przede wszystkim jednak do samej śmierci był człowiekiem, szczególnie wrażliwym na potrzeby innych i niezliczoną ilość razy wyciągał doń rękę ilekroć tylko byli w potrzebie. Zmarł 12 lutego w otoczeniu rodziny. Miał 76 lat.

A nam pewnie na zawsze zapadnie w pamięć album Tenderness, nagrany w 1994 roku,  będący spełnieniem marzeń Ala Jarreau. U jego boku stanęli wówczas (Paulinho da Costą, Steve'em Gaddem, Joem Sample'em, Davidem Sanbornem, Marcusem Millerem...). i razem zagrali olśniewającą wersję Mas Que Nady.

 

Tagi: